sobota, 6 marca 2010

Marcowe udreki.

Tak mi jakoś niepewnie. Patrze na ostre, południowe słońce, nieco przypominające te letnie upalne popołudnia z takimi właśnie wspaniale pomarańczowymi promieniami. Podczas tych małych zadumań zastanawiam się czy w ogóle jeszcze będzie jakiś lepszy dzień tego marca niz ten. Daty krytyczne nadchodzą wielkimi krokami i nieco się bronie, chciałabym wreszcie zasnąć w nocy i śnić o tym wszystkim w jakoś lepiej sprzyjających warunkach niż obecnych.
Niedługo wszystko się zmieni, na dwudzieste pierwsze urodziny dostałam zęba mądrości. Chyba to już czas. To pora na zmiany i nowe zmarszczki. Udręki przestana być marcowe pewnie, a zaczną być zeszłoroczne, tegoroczne, bądź tez zupełnie tego stulecia, dziesięciolecie, tamtej wiosny, lata, zimy. Przestana się liczyć sekundy odliczane przez winamp i pewnie tez będę South Park oglądać rzadziej. Ale za nic w świecie nie skończę śpiewać w drodze do pracy kiedy jest zupełnie pusto (5.30 jestem już w centrum Londynu), nie skończę liczyć kroków i omijać obciętych płytek chodnikowych(uważam za słuszne chodzenie tylko po tych w całości). Nigdy tez nie przestane się obracać żeby zobaczyć go gdzieś ponownie. Jest moja dusza i moim natchnieniem. Byl moim największym grzechem i największą rozkoszą, jak mogłabym zapomnieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz