sobota, 24 kwietnia 2010

Jest sobota, jest ladna, jak widac zza szpary, pogoda. Czekam, jak to juz mam w zwyczaju, na Krzysia, ktory bedzie tu niebawem i wybierzemy sie na zakupowa wyprawe na Oxford Street. Mam juz dosyc tytoniowych przemyslen i dosyc mam zapachu kawy, boli mnie glowa i musze koniecznie zjesc cos wkrotce.

137 godzin pozostalo do decydujacego starcia. Czuje mrowienie w nadgarstkach i niesamowite uczucie w ledzwiach. Nie ma to jednak nic zupelnie do czynienia z seksualnoscia, raczej ma to zwiazek z jego usmiechem z tego snu. Kolejny juz raz musze sie zetrzec z czyms takim, kolejny raz wmawiam jemu, a wlasciwie sobie, ze bedzie dobrze, ze z tego wyjdzie, ze bedzie normalnie i przyjemnie jak to bywa w filmach przed samym koncem. Wtedy tez zawsze sie zastanawiam, jak to jest, ze to jest 'happy end'? Skad wiadomo, ze po tylu juz zmaganiach podczas tych dwoch godzin beda szczesliwi? Moze sie zawsze wydarzyc cos zupelnie nieprzewidzianego, Wiekszosc jednak z nas wyobraza sobie szczesliwa pare juz NA ZAWSZE razem, nikt nie pyta czy wzieli slub, jak maja na imie ich potencjalne dzieci, czy kiedykolwiek zdradzili? Czy robili babki z piasku i nad jakim to bylo morzem? Dlaczego niby mialoby sie ulozyc? Nie rozumiem. W ogole to mogliby miec psa i nazwac go Ozzy, albo mogliby tez pojechac na wakacje do Tuskanii. Naprawde zycze im Ozziego i zupelnie wysmienitego Wina ze Sieny. Tylko nadal nie wiem czy oni sa i gddzie sa. Co teraz robia? Wiem jedno, ze Romeo i Julia jako jedyni jak na razie ujawnili mi ich cale zycie. Nie bylo happy endu, byla prawda, byl koniec.

Przytlaczajace nieco te przemyslenia, ale ja wierze, ze w moim przypadku bedzie inaczej i oby to sie wydarzylo wkrotce, bo czuje jak moje komorki umieraja bez punktu odniesienia w Tobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz