poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Pierwsze mysli zaklocil dzwiek policyjnej syreny. Tak juz bywa, samoloty, samochody, pociagi, ludzie, syreny, najdzwniejsze inne odglosy tworza szum, ktory w Londynie wydaje sie czasem nigdy nie znikac, ciagle slysze tetniace zycie. Narasta z biegiem sekund, niezwykle, nieziemsko, najszybciej jak potrafisz sobie wyobrazic wchodzi do mojej glowy, przyspiesza jeszcze bardziej, staje sie coraz glosniejsze i bardziej tetniace, az nastaje spokoj. Znowu szum wydaje sie jednostajny i przyjazny, szum, ktory pozwala mi sie czuc bezpieczniej.

Zupelnie przypadkowo napisalam o szumie, o dzwiekach, o natloku swoich mysli tak naprawde napisalam, a chcialam zaczac zupelnie inaczej, chcialam zaczac patetycznie, pieknie i ze smakiem. Zaczne wiec od nowa...

Dzien zaczal sie okolo 1.40 w nocy kiedy staralam sie bezglosnie polozyc obok Krzysia po obejrzeniu Amelii, dlugo myslalam nad intesywnoscia obrazow, o Chomiku, o zdjeciach, o wystawie, o reszcie dnia - chcialam zasnac, nie potrafilam jednak przejsc obojetnie obok tak wielu znaczacych rzeczy... Siegnelam po muzyke, Delilah na wspol z Julie ukoily mnie po zmaganiach z bezsennoscia. Zasnelam. Obudzilam sie w Polsce, po trzecim masakrycznym snie krzyknelam 'julia obudz sie!' i na szczescie przed samym nacisnieciem do konca spustu, obudzilam sie w Londynie, zlapalam oddech, poszukalam rzeczy charakterystycznych dla mojego pokoju, byle tylko upewnic sie, ze zyje, ze jestem bezpieczna... Zaskoczyla mnie lekko obecnosc mezczyzny w moim lozku, po chwilii doszlam do siebie, zauwazajac, ze w tym blogim snie, to wlasnie on, moj Salvador. Nie mogac sie oprzec tej bliskosci bezpieczenstwa obudzilam go wtulajac sie w ramiona najlepszego przyjaciela, jakiego mozna sobie wyobrazic, musialam zasnac bardzo pozno, bo pamietam dokladnie sprawdzanie, czy to juz pora, aby zadzwonic do mamy, 7 wciaz wydawala mi sie za wczesnie.

Krzysiu pojechal do pracy ok 9.30, ja postanowilam traktowac sie z nalezytym szacunkiem, pospalam, poobracalam sie w cieplej poscieli, dotknelam kilka razy delikatnej skory i zdecydowalam, ze to czas, by wstac, reszta dnia minela w zabieganym, zupelnie szalonym i niecodziennym Londynie. To byl dzien w ktorym usmiechalam sie do siebie samej i spotkalo mnie wiele pieknych spojrzen z meskich oczu. Nabylam odstraszacz moich zlych snow, teraz nic mnie nie obudzi.

Jeszcze kilka minut do polnocy, jesli go spotkam, raczej nie dzis, a jutro. nie jestem w ogole senna, mam na sobie Robertowa bransoletke, w pokoju jest milo, przytulnie, samotnie. migajace swiatlo swiecy wprowadza troche zycia, tanczy to swiatlo i sie smieje, ze dzis to nie bylam ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz